Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Star Trek i badania społeczności fanowskich - rozmowa z dr Agnieszką Urbańczyk

Star Trek i badania społeczności fanowskich - rozmowa z dr Agnieszką Urbańczyk

Z dr Agnieszką Urbańczyk z Instytutu Filologii Polskiej UP w Krakowie rozmawiam o fandomie Star Treka, polityczności tekstów kultury, semiotycznej partyzantce i dylematach związanych z cytowaniem fanfików i fanartów.

>>>

Podcast -> https://open.spotify.com/episode/5WSeNpIbwBiU33GUYZrE1y

Bądź na bieżąco! https://www.facebook.com/NetnographyProject

Muzyka intro/outro: Closed on Sundays (Mana Junkie)

Podcast zrealizowano przy wsparciu finansowym Priorytetowego Obszaru Badawczego Heritage w ramach Programu Strategicznego Inicjatywa Doskonałości w Uniwersytecie Jagiellońskim.

 

Transkrypcja podcastu:

 

 

Aleksandra Powierska: Dzień dobry! W dzisiejszym odcinku „Podcastu Netnograficznego” rozmawiać będziemy o badaniu społeczności fanowskich i między innymi o tym, jak cytować w pracach naukowych fanfiki i fanarty. Moim gościem jest dr Agnieszka Urbańczyk z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Dzień dobry.

 

Agnieszka Urbańczyk: Dzień dobry.

 

AP: Dzięki wielkie, że zgodziłaś się wziąć udział w tej rozmowie. Na początku opowiedz nam o swoich badaniach: na czym one polegały, co robiłaś, z jakimi wyzwaniami musiałaś się zmierzyć?

 

AU: Moje badania w dużej mierze zahaczały o fan studies, aczkolwiek prawda jest taka, że stanowiły połączenie dwóch dziedzin, dwóch dyscyplin. Zajmowałam się badaniem polityczności science-fiction, co samo w sobie wiązałoby się z science-fiction studies, ale w fanowskim odbiorze. To, co najbardziej mnie interesowało to sposób odczytywania metafor, które zazwyczaj są wysoce polityczne i pojawiają się w popularnych tekstach science-fiction, a dokładniej w jaki sposób twórcy zamierzali tworzyć te metafory tak, aby były zrozumiałe, jak objaśniali je w wywiadach, podręcznikach dla scenarzystów, czy we wspomnieniach, co mieli na myśli i w rzeczywistości, co z tego wychodziło. To, co dla mnie było najbardziej fascynujące to fakt, że „Star Trek”, którym się przede wszystkim zajmowałam, powstający jako tekst, który miał być socjalistyczne utopią i miał od początku bardzo mocno krytykować amerykański imperializm oraz kapitalizm, oraz różne formy uprzedzeń od lat 60. – chociażby traktował o rasizmie, ukazywał rzeczywistość, w której nie mamy już w ogóle podziału na państwa, dzielimy się zasobami w sposób sprawiedliwy, nie istnieje już praca zarobkowa, wszyscy mają zagwarantowana przeżycie, i tak dalej – jak tego typu tekst kultury mógł stać się niezwykle popularny niezależnie od poglądów albo, co jest dziwniejsze, był wykorzystywany przez osoby tworzące memy i popierające kandydaturę, na przykład Donalda Trumpa. W takim razie, jak dochodziło do tego, że było możliwe wykorzystywanie elementów tekstów kultury w sposób, który był kompletnie niezgodny z intencją deklarowaną przez autorów?

 

AP: Bardzo ciekawa jest ta inna percepcja i cały proces od powstania tekstu, który potem jest wykorzystywany w subwersywny sposób. Czy mogłabym tu użyć kategorii semiotycznej partyzantki?

 

AU: Myślę, że tak. To jest to, co mnie najbardziej interesowało ze względu na to, że zazwyczaj, kiedy w badaniach nad recepcją, mówi się o subwersji albo mówi się o partyzantce semiotycznej, odnosimy się do tekstów, które były hegemoniczne, konserwatywne i zostały zawłaszczone w jakiś sposób na rzecz głosów mniejszościowych. Problem polega na tym, że istnieją też teksty, które próbują atakować hegemonię albo wbić w jakiś sposób klin w status quo i te teksty, kiedy są odczytywane w sposób subwersywny, są odczytywane na rzecz hegemonii. I to jest zjawisko, które tak naprawdę bardzo rzadko jest opisywane, przynajmniej w obrębie fan studies, ze względu na to, że w tej dyscyplinie ukonstytuowała się w latach 90. pewna obowiązująca narracja, w ramach której nie można mówić w sposób negatywny o działaniach fanów. To była w dużej mierze reakcja na to, że przez kilkadziesiąt lat zachowania fanowskie i tożsamości fanowskie były bardzo wyraźnie patologizowane. Mieliśmy do czynienia przez kilkadziesiąt lat z bardzo negatywnym stereotypem fana jako osoby, która jest nieprzystosowana społecznie. W najlepszym wypadku jest to ktoś, kto jest zdziecinniały i angażuje się w rzeczy, które nie powinny interesować już dorosłych. W najgorszym wypadku to jest zbrodniarz. W momencie, w którym wyłaniały się fan studies próbowano odciąć się od tego wizerunku, co oznacza, że wahadło się wychyliło w zupełnie drugą stronę. I przez całe lata 90. de facto, opracowania traktowały o fanach, jako o najbardziej aktywnych odbiorcach, o osobach, które są zaangażowane, ale w takim razie są też bardzo krytyczne, które zadają kłam wszystkim mitom dotyczącym kultury masowej i konsumpcji kultury masowej. Takie osoby będą przetwarzały komunikaty, będą je analizowały, dyskutowały o nich, a następnie będą je przekształcały w imię swojej przyjemności, albo w imię wprowadzenia pewnych zmian czy reprezentacji pewnych grup mniejszościowych tak, by ten tekst nadawany z góry mógł zacząć spełniać zupełnie nowe funkcje. W związku z tym, że taki ustalono paradygmat mówienia o zachowaniach fanowskich, nie za bardzo pasowały do tego przypadki odbioru tekstów, które miały w zamierzeniu wymowę lewicową. W takim wypadku można było ewentualnie mówić o sytuacji, w której fani inspirują się lewicowym przekazem na rzecz sprawiedliwości społecznej i chcą walczyć o emancypację, równości, mniejszości, czy o prawa człowieka. Tekst może stać się inspiracją dla nich i istotnym czynnikiem dla ich tożsamości. Wówczas kompletnie się spychało na margines problem subwersji i krytycznego odbioru, bo aby można było pokazać fanów jako dążącą do emancypacji mniejszość i jako zaangażowanych obywateli, trzeba było pominąć tę niezręczną kwestię tego, że w takim razie tekst chyba nie jest krytycznie odbierany. Lub po prostu kompletnie się omijało milczeniem przypadki, w których odbiór tekstu, który sam w sobie miał przekazywać pewne lewicowe ideały, był niezgodny z tym ideałem. Dlatego byłam szczególnie zainteresowana tym, w jaki sposób może się dokonać za sprawą fandomu rekuperacja tekstu, który próbuje być subwersywny. I jak bardzo łatwe to jest, w jak dużym stopniu tekst też na to sam pozwala i jak często te przedziwne interpretacje – które wydają się części przynajmniej badaczy kompletnie absurdalne i nieuzasadnione – są poparte bardzo wnikliwą lekturą tekstu: tyle tylko, że wybiera się z tego tekstu inne elementy i te elementy traktuje się jako konstytuujące metaforę.

 

AP: To brzmi jako bardzo zaawansowany proces. Zaciekawiło mnie, w jaki sposób konkretnie to badałaś? Star Trek ma ogromną społeczność fanowską, i jak można domniemywać, nie jest to jednolita społeczność. Ta społeczność fanowska dzieli się zapewne na jakieś grupy, które prawdopodobnie prezentują zupełnie inne postawy i poglądy. Powiedz proszę jak badałaś to zjawisko? Czy to była analiza tekstu, analiza zawartości, obserwacja uczestnicząca?

 

AU: Jako że pierwsze wykształcenie zdobyłam literaturoznawcze, to najważniejszą metodą była dla mnie analiza tekstu. To oznacza, że w dużej mierze skupiałam się na tym, co znajdywałam w repozytoriach fan fiction i na tekstach literackich. Następnie sięgnęłam po filmy fanowskie, po podcasty fanowskie i różnorakie fabularne teksty kultury. Natomiast z czasem zorientowałam się, że to nie wystarcza. Ze względu na to, że rzeczywiście ten kreatywny odłam fandomu – szczególnie ten, który jest powiązany z twórczością literacką – to jest odłam, który jest wysoce sfeminizowany, mniejszościowy, który tradycyjnie wywodzi się właśnie z fandomu Star Treka. Wszystkie współczesne fanowskie wspólnoty kobiece w dużej mierze biorą się stąd, że w latach 60. kobiety, którym się Star Trek podobał były wyrzucane z konwentów i nie były tam mile widziane. I te gospodynie domowe, które przez przypadek trafiły na serial science-fiction i się nim zachwyciły, wytworzyły sobie swoją własną, osobną wspólnotę, z osobnym obiegiem – wytworzyły własne praktyki, własny język, swoje zwyczaje, swoje podziały gatunkowe i pewne konwencje. Wszystko to kręciło się przede wszystkim wokół produkcji tekstualnej i w dodatku produkcji przede wszystkim literackiej. Z tego środowiska wyrosły inne kobiece, czy wysoce sfeminizowane i później mniejszościowe fandomy, które są nastawione na przekształcanie tekstu, na produkcję w jakiejś formie. I to się rozniosło na fandomy różnorakich tekstów kultury i jest wciąż bardzo widoczne w środowisku fanów Star Treka, natomiast problem polega na tym, że to jest właśnie ta kwestia, na której zawsze badacze się skupiają. Kobiety prezentują te mniejszości, które krytycznie podchodzą do tekstu, które przekształcają tekst, które piszą własne powieści. Ale równolegle mamy setki tysięcy osób, które kolekcjonują figurki, które edytują wiki Star Treka, albo poświęcone Gwiezdnym Wojnom. I wtedy mówimy o osobach, które cały czas się angażują i coś od siebie dodają. Prawda jest taka, że ogromna część odbiorców jest kompletnie nieuchwytna. Jedyni, o których możemy mówić to są ci, którzy w ogóle w jakiś sposób się angażują. Niekoniecznie w twórczość, czasami to może być właśnie porządkowanie wiedzy, hierarchizacja, czy produkcja wiedzy i dyskursu – działania, które stereotypowo są powiązane raczej z tym zmaskulinizowanym fandomem. Fan studies często próbuje wybrnąć z tego problemu uznając definicję fana jako osoby, która się angażuje, istnieje w pewnej sieci społecznej. W takim razie wszyscy ci, którzy kochają jakiś serial albo książkę, ale obcują z danym tekstem kultury w samotności i o tym nikomu nie opowiadają, nic z tym nie robią, zostają wyłączani z kategorii fandomu. Więc to jest problem podstawowy. Kolejny problem, na który natrafiłam, to to, że sobie uświadomiłam dość szybko, że podział na fandom zmaskulinizowany i sfeminizowany, czyli na fandom konserwatywny, znacznie bardziej nastawiony na produkcję wiedzy i porządkowanie informacji, bądź na kolekcjonerstwo, które często w środowiskach fanowskich jest nazywane fandomem kultywującym i z drugiej strony – fandom transformujący, który jest mniejszościowy, często sfeminizowany, nastawiany na wytwarzanie nowych treści, nie działa. To znaczy, po środku tego mamy społeczności, które liczą setki tysięcy ludzi i produkują memy. Tego typu teksty kultury, jakimi są memy, wielekroć będą wymagały poznania bardzo szczegółowo przedmiotu fanostwa. Memy mogą nawiązywać chociażby do postaci, która się pojawiła w tle, w jednym odcinku serialu, który ma kilkaset odcinków. Trzeba zatem pamiętać co ta postać powiedziała, albo jaką miała rangę. Konieczna jest bardzo szczegółowa wiedza, ale z drugiej strony mamy do czynienia z działaniem, które teoretycznie jest przeobrażające, albo jest produktywne. Kiedy to sobie uświadomiłam i zauważyłam, jak wielkie są rozmiary społeczności dank memowych, jak wielka jest skala shitpostingu chociażby, zorientowałam się też, że przecież to nie działa wyłącznie w przypadku memów. Podstawowym zadaniem fanfików bardzo długo – współcześnie nie – było udowodnienie, że pewna interpretacja relacji między postaciami ma oparcie w tekście źródłowym. Zatem, jeśli się chciało pokazać romanse nieheteronormatywne między postaciami, należało wyeksponować wszystko to, co już w tekście było. Czyli trzeba było znać tekst bardzo szczegółowo, zwrócić uwagę na wszystkie zbyt długie wymiany spojrzeń, na wkraczanie w czyjąś przestrzeń osobistą, na zmianę mimiki. Trzeba było znać tekst bardzo szczegółowo, żeby dopiero na tej podstawie móc próbować udowodnić, czy uzasadnić pewien ship. W dodatku, pierwsze fanowskie encyklopedie były tworzone przez kobiety i Star Trek Concordance, czyli w zasadzie  pierwsza fanowska encyklopedia, na której bazowali później twórcy kolejnych Star Treków, została napisana przez Bjo Trimble, która była gospodynią domową i po prostu siedziała z notatnikiem przed telewizorem i spisywała wszystkie nazwy, które się pojawiały. To jest coś, co raczej stereotypowo wiążemy z fandomem męskim. Jeśli popatrzymy na strukturę typowego artykułu na fanowskiej wiki, to też zauważymy, że trzeba dokonać pewnej syntezy informacji, reinterpretacji w kontekście na przykład danej postaci, jeśli się pisze o konkretnej postaci artykuł, nawet bardzo krótki. W jaki sposób to miałoby nie być produktywne i kreatywne? To również będzie działalność, która opiera się na przetwarzaniu. W takim razie możemy co najwyżej mówić o pewnym spektrum i to spektrum wcale nie jest aż tak bardzo rozciągnięte. To jest bardzo wyraźnie wszystko ze sobą wymieszane. I ostatecznie dochodzi nam jeszcze kwestia fanów, którzy się zachowują jak konsumenci. Oprócz osób, które tworzą wpisy w encyklopediach, oprócz osób tworzących fanfiki albo podcasty, audiodramy, które piszą długie eseje interpretujące dany tekst kultury, dostaniemy jeszcze bardzo wiele wpisów fanów będących zirytowanymi fanami. To znaczy fanów, którzy komentują na przykład zawartość jakiejś książki w kilku zdaniach a następnie przechodzą do następnej książki i znowu komentują: wystawiają oceny, zamieszczają informacje, poruszając się po Internecie nie jako fani w tym momencie, tylko po prostu jako konsumenci. I tego typu krótkie komentarze, a czasami przeciwnie – bardzo długie, wielostronicowe ranty, które się pojawiają na stronach poświęconych na przykład jakiemuś serialowi, jakiejś powieści licencjonowanej, komiksowi, są bardzo cennym źródłem informacji. To są często głosy osób, które niekoniecznie angażują się w społeczności, tylko tak jak my – zazwyczaj mamy tendencję do zostawienia jakiejś krótkiej uwagi na Filmwebie i przechodzenia dalej, tak te osoby zostawiają komentarze. I jednocześnie widać bardzo często, jak wiele emocji włożyły w odbiór i jak wiele emocji włożyły w napisanie tego tekstu i w takim razie będziemy dostawali chociażby długie komentarze na temat tego, jak dana powieść niszczy ducha Star Treka i w tym momencie autor komentarza zamierza zaraz tę książkę spalić w kominku.

 

To wszystko o czym mówisz pokazuje też, jak wychodząc od tekstu prowadzisz pewną redefinicję praktyki fanowskiej i pokazujesz, jak społeczność fanowska jest bardzo złożoną społecznością. I teraz, wyobrażam sobie, że w swoich badaniach cytowałaś jakieś wypowiedzi fanów, być może to były fanfiki, fanarty. Zastanawiam się, jak wybrnęłaś z dylematu, czy podawać nazwisko, czy nick autora, czy anonimizować, czy pytać się o zgodę. Pamiętam, że kiedyś spotkałyśmy się i zastanawiałyśmy się wspólnie nad tym. Nie ma jednolitej wykładni, jak postępować w takiej sytuacji, bo jednak fanart jest dziełem, należałoby przypisać autorstwo. Ale z drugiej strony, działając na forum internetowym obowiązuje nas zasada anonimizacji. Jak z tego wybrnęłaś?

AU: To była bardzo ciężka sprawa ze względu na to, że mamy do czynienia z różnymi szkołami. Jedna szkoła, najbardziej radykalna, najbardziej nastawiona na dbałość o kwestie etyczne zakłada, że nie należy w ogóle cytować jakiejkolwiek wypowiedzi fanowskiej bez zgody i bez poinformowania autora, w jakim to będzie kontekście. Ze względu na to, że być może pewne rzeczy są publicznie dostępne, ale osoby, które to publikują, niekoniecznie mają świadomość, że to jest publicznie dostępne. W takim wypadku zakładamy bardzo niski poziom kompetencji użytkowników, co powiedzmy byłoby bezpieczne ze względów etycznych. Problem polega na tym, że jedyny kontekst w takim razie, w którym można przywoływać prace fanowskie i wypowiedzi fanowskie to kontekst pozytywny. Bo nikt przecież się nie zgodzi na to, żeby zostać zacytowanym jako przykład rasizmu albo homofobii. I to jest jedna z rzeczy, które doprowadziły do swego rodzaju stagnacji w obrębie fan studies. Przez kilkadziesiąt lat cały czas mówiono tylko o tym, jak wspaniali są fani, jak bardzo fani są zaangażowani, jak bardzo są krytyczni wobec tekstu i jak bardzo są wrażliwi społecznie. Bo nie dało się udowodnić, że nie są, bo trzeba byłoby ich zacytować. Druga szkoła jest taka, że po prostu cytuje się wszystko na co się trafi i tyle.

 

AP: związku z założeniem, że Internet jest przestrzenią publiczną?

 

AU: Dokładnie tak, i prawdę powiedziawszy, ja bym się troszeczkę bardziej przychylała do tego drugiego rozwiązania, ale zdaję sobie sprawę z tego, że z nim się wiąże bardzo wiele problemów etycznych. Bo z jednej strony nie powinniśmy traktować osób badanych jako dzieci, które nie są w stanie obsłużyć nawet najbardziej podstawowych interfejsów i to de facto jest obraźliwe podejście. Ale z drugiej strony, rzeczywiście tam będą się zdarzały dzieci, które nie potrafią obsłużyć interfejsu. W rzeczywistości wydaje mi się, że sytuacja jest o tyle bardziej złożona, że treści, które są publikowane w Internecie, mają różny poziom dostępności. Weźmy na przykład pod uwagę fanfiki i fanarty, które zostały opublikowane jako dzieła w repozytorium. W takim razie one funkcjonują jako teksty kultury. Mało tego, w wypadku dużej części repozytoriów, osoby publikujące mają możliwość zdecydowania, czy treści będą publicznie dostępne, czy będą wyszukiwalne przez Google, czy będą dostępne tylko dla osób, które posiadają konto w danym repozytorium, czy tylko dla znajomych, czy będą zanonimizowane, czy opublikowane pod pseudonimem. Istnieje naprawdę bardzo wiele możliwości zdystansowania się, albo odcięcia się od tekstu, albo ukrycia tego tekstu w jakiś sposób. To jest jedna kwestia. Druga kwestia jest taka, że nie możemy mówić współcześnie o tym, że społeczność fanowska działa na kompletnie innych zasadach niż dyskurs publiczny. Jeden z głośniejszych przypadków to była sytuacja, w której pewien człowiek napisał fanfika poświęconego zespołowi Girls Aloud, w którym to fanfiku opisywał porwanie, zamordowanie, poćwiartowanie, gwałt członkiń zespołu i sprzedaż ich organów na eBayu. Ten człowiek został postawiony przed sądem, zdaje się, że nawet został skazany. Argument był taki, że to były treści powszechnie dostępne. Ktokolwiek wyszukiwał nazwę tego zespołu, mógł bez problemu na to trafić, niezależnie od wieku. Prawda jest taka, że nawet jeśli pewne teksty kultury, czy pewne posty nie powstają z myślą o szerszym gronie odbiorców, często mogą do niego trafić i mogą trafić do dyskursu publicznego. Z drugiej strony, przemysł medialny doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że fandom istnieje i będzie celowo wywoływał oraz napędzał kontrowersje. Będzie mobilizował fanów z założeniem, że fani się zachowają w taki, a nie inny sposób i coś będzie trendowało, uzyska widoczność. Nie możemy udawać, że fandom jest heterotopią kompletnie oddzieloną od rzeczywistości i funkcjonującą na innych zasadach. W wypadku moich badań uznałam, że jest uzasadnionym cytowanie tekstów kultury, które zostały opublikowane jako dzieło, czyli tych, które zostały zamieszczone w repozytoriach, a nie na indywidualnych blogach lub jako posty w mediach społecznościowych. Z podaniem wówczas nicku – pod warunkiem, że to nie są rzeczy, które są dostępne wyłącznie dlatego, że przynależę do fandomu. To znaczy, że wybierałam tylko takie teksty, które można było znaleźć prze Google, które rzeczywiście były dostępne dla osób, które nie należą do wspólnoty, przychodzą kompletnie z zewnątrz i mogą się na to natknąć. To była pierwsza zasada. Jeśli zaś chodzi o posty w mediach społecznościowych, to też nie możemy mówić o tym, że coś jest prywatne, jeśli jest reblogowane 200 tysięcy razy.

 

AP: Pozwolę sobie tutaj się wtrącić, bo ja sama też zastanawiałam się nad tą kwestią w kontekście mediów społecznościowych. Większość fanpage’y jest dostępna bez konieczności zalogowania się do Facebooka. Nie trzeba mieć konta, żeby zobaczyć pierwszą stronę i zobaczyć post. Jedną kwestią jest to, że coś jest udostępniane 200, 300, 400 razy, więc się rozprzestrzenia w mediach społecznościowych. Drugą, że Facebook jest wyszukiwany przez Google, przez inne wyszukiwarki internetowe. Trzecią, że te treści są dostępne z poziomu właśnie samej wyszukiwarki, bez konieczności logowania. Oczywiście po jakimś momencie pojawi nam się komunikat, żeby się zalogować, bo to jest polityka samej firmy, ale mogę zobaczyć te treści, więc one teoretycznie są publiczne. Główną zasadą etyczną w moim odczuciu jest to, żeby kierować się dobrem użytkownika, ale nie neguję tego, że ta treść jest po prostu szeroko dostępna.

 

AU: Ja robiłam to w ten sposób, że w wypadku, gdy nie mieliśmy do czynienia z osobą publiczną – bo mamy też posty aktorów chociażby, czy scenarzystów – nie podawałam nazwisk tych osób ale podawałam link do danej wypowiedzi z założeniem, że jeśli ktoś będzie wyszukiwał daną osobę z imienia i nazwiska (na przykład pracodawca będzie chciał zobaczyć czy nie było jakichś kontrowersji wokół tej osoby) to na podstawie takiego zalinkowania ta osoba absolutnie nie pojawi się w Google. Nie wyrządzam jej krzywdy w ten sposób i nie nagłaśniam jej nazwiska, natomiast jednocześnie dokumentuję, że w ogóle ta wypowiedź istniała.

 

AP: Czyli taka standardowa anonimizacja, jaką w przypadku w mediów społecznościowych się przeprowadza, bo oczywiście to, że treść jest publiczna nie zwalnia nas z obowiązku anonimizacji w momencie, kiedy to nie są osoby publiczne.

 

AU: Dokładnie tak. Natomiast jest jeszcze jedna kwestia. Trzeba wziąć pod uwagę to, że istnieją fanowskie Wiki. Istnieje zatem bardzo wiele encyklopedii, które nie tylko kategoryzują, czy porządkują wiedzę dotyczącą samego przedmiotu fanostwa, ale również fandomu. Przykładem może być osobna Wiki poświęcona Star Trek Shitposting, czyli grupie na Facebooku, shitpostującej i tworzącej memy, i mamy hasła na Wiki, poświęcone konkretnym, szczególnie popularnym memom, albo konkretnym użytkownikom. W tym momencie, te osoby zaczynają tak naprawdę chyba mieć status osób publicznych. Ja jeszcze nie podaję imienia i nazwiska, ale jeśli ktoś trafia na Wikipedię, to trudno o nim mówić jako o kompletnie anonimowym użytkowniku. Podobnie będzie w wypadku różnorakich kontrowersji w czasach sprzed podawania naszych imion i nazwisk w mediach społecznościowych, to znaczy zanim był Facebook. Mieliśmy na przykład Life Journala i na Life Journalu wszyscy występowali pod pseudonimami i kłócili się straszliwie. Podobnie jak na forach. Mamy zatem do czynienia z kopalnią różnorakich, bardzo przydatnych dyskusji, bardzo przydatnych postów, oskarżeń rzucanych w stronę, czy pod adresem zarówno twórców tekstów kultury, jak i innych fanów. Mamy udokumentowane, fizycznie dostępne ślady różnorakich konfliktów, na przykład w fandomie sprzed 15 lat i tak bardzo by się chciało z tego korzystać! Natomiast ja wychodzę z założenia, że jeśli dana dyskusja jest zalinkowana w projekcie Fanlore –  to jest taka największa Wiki, dokumentująca w ogóle twórczość, działalność fanowską – to w tym momencie ona została upubliczniona. Jeśli dyskusja nie jest na Fanlore opublikowana, wtedy trzeba zacząć się zastanawiać. I tutaj będziemy mieli do czynienia już z bardzo „mętnymi wodami”. Myślę, że możemy się zgodzić, że jeśli post był 500 tysięcy razy reblogowany to jest on publiczny. Co jeśli 500 razy? I w tym momencie trzeba stawiać granice biorąc pod uwagę konsekwencje nie tylko tego, jak te osoby mogą być postrzegane przez kogoś na zewnątrz fandomu. Podstawowy problem, który wyłonił się w przeciągu ostatnich lat, to jest to, że zagrożenie tkwi wewnątrz fandomu i mamy do czynienia z tak bardzo dużymi tarciami w obrębie społeczności fanowskich, które prowadzą nawet do wysyłania gróźb śmierci, do podawania na żywo lokalizacji różnych osób, które lubią niewłaściwą postać, albo postulują relację romantyczną pomiędzy niewłaściwymi postaciami w serialu animowanym. I w tym momencie musimy też mieć świadomość, że zwracamy uwagę nie potencjalnych pracodawców, rodziców czy członków rodziny na działalność kogoś w banieczce, tylko zwrócono uwagę przedstawicieli banieczki, na istnienie osoby, która potencjalnie może stać się ofiarą doxingu. Tutaj trzeba też bardzo się pilnować, przy cytowaniu i przywoływaniu pewnych wypowiedzi, czego dokładnie one dotyczą. Czy dotyczą jakiejś kwestii, która jest w fandomie bardzo kontrowersyjna i w związku z którą już dochodziło do konfliktów, doxingu, gróźb, czy pobić, czy też nie. Tak naprawdę, wydaje mi się, że tutaj można rozstrzygać wyłącznie w oparciu o wyczucie i sumienie i skupić się na tym, żeby ludziom się nie stała krzywda.

 

AP: To co powiedziałaś świetnie podsumowuje nasze dzisiejsze spotkanie. Po pierwsze, żeby nie działa się krzywda, i że za każdym razem temat też bardzo mocno będzie warunkował nasze etyczne działanie, bo są tematy szczególnie wrażliwe, są społeczności szczególnie hermetyczne, wrażliwe, specyficzne, gdzie musimy zachować bardzo dużą czujność. To nie będą wypowiedzi na otwartych forach, o jakimś serialu, gdzie każdy może coś powiedzieć, tylko to już jest pewna społeczność, która ma bardzo mocno zarysowane swoje ramy, i to jest też nasza odpowiedzialność, jak my takich ludzi potraktujemy. Bardzo dziękuję za tę rozmowę, myślę, że nasi słuchacze sporo z niej wyciągnęli, nie tylko o metodologii, ale w ogóle o kondycji fan studies. Życzę powodzenia w dalszych badaniach! Dzięki wielkie za to spotkanie. Moim i waszym gościem była doktor Agnieszka Urbańczyk. Jeszcze raz dziękuję!

 

AU: Dziękuję bardzo.