Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Big Data, Data Science i etyczne pozyskiwanie danych z mediów społecznościowych – rozmowa z prof. dr. hab. Dariuszem Jemielniakiem

Big Data, Data Science i etyczne pozyskiwanie danych z mediów społecznościowych – rozmowa z prof. dr. hab. Dariuszem Jemielniakiem

Z prof. Dariuszem Jemielniakiem rozmawiamy o tym, jak nie narażać na szkody użytkowników podczas badań prowadzonych w mediach społecznościowych, dlaczego Messenger nie jest najlepszym narzędziem do przeprowadzania wywiadów online oraz jakie korzyści płyną z włączenia Data Science w proces badawczy. Zastanawiamy się również nad tym, czy w związku z szybkim rozwojem AI i rosnącą liczbą botów czeka nas kryzys badań cyfrowych.

>>

Podcast -> https://open.spotify.com/episode/0xF01LHKQO1iaDAGlhFfwx

Bądź na bieżąco! https://www.facebook.com/NetnographyProject

Muzyka intro/outro: Closed on Sundays (Mana Junkie)

Podcast zrealizowano przy wsparciu finansowym Priorytetowego Obszaru Badawczego Heritage w ramach Programu Strategicznego Inicjatywa Doskonałości w Uniwersytecie Jagiellońskim.

 

TRANSKRYPCJA:

 

Aleksandra Powierska: Gościem dzisiejszego odcinka „Podcastu Netnograficznego” jest prof. Dariusz Jemielniak z Akademii Leona Koźmińskiego. Dzień dobry!

 

Dariusz Jemielniak: Dzień dobry, kłaniam się.

 

AP: Prof. Dariusz Jemielniak jest autorem licznych publikacji, opartych na wynikach badań i analiz danych pochodzących z mediów społecznościowych. Nie ukrywam, że inspiracją do tego zaproszenia była lektura książki Pana autorstwa, pod tytułem „Socjologia Internetu”, w której to poruszonych zostaje wiele ważnych wątków metodologicznych. Naszą rozmowę zacznę zatem od dość ogólnego pytania o to, na co warto lub na co trzeba, Pana zdaniem, zwrócić szczególną uwagę podczas prowadzenia badań online, jeśli chodzi o kwestie etyki i pozyskiwania danych z mediów społecznościowych. 

 

DJ: To jest bardzo złożony temat, bo pytanie, kto przystępuje do badania? Jeżeli mamy do czynienia z osobą, która już prowadziła badania wcześniej w świecie offline, wśród ludzi, to myślę, że łatwiej jest taką osobę przygotować do tego, żeby prowadziła badania także w świecie wirtualnym. Ale wydaje mi się, że nie jest to takie całkowicie bezbolesne. To nie jest jeden do jednego. I są rzeczy, które się szczególnie różnią w świecie cyfrowym – może nie wirtualnym, bo w przypadku badań wirtualnych to mówimy o badaniach wyłącznie przeprowadzonych przez Internet. Natomiast w przypadku badań cyfrowych mówimy o badaniach, które także uwzględniają wywiady zapośredniczone komputerowo z ludźmi, z konkretnymi osobami, a nie z awatarami. Więc w przypadku badań cyfrowych, te różnice są jednak dosyć duże. Po pierwsze, mamy bardzo dużą trudność z określeniem, co jest wypowiedzią publiczną, a co nie. To jest o tyle problem, że w przypadku wypowiedzi publicznych ich cytowanie jest właściwie niekontrowersyjne. To jest tak naprawdę analiza tekstu i jeśli ktoś naprawdę opublikował coś publicznie, to możemy to traktować jako tekst. I to są dwie różne tradycje metodologiczne, bo analiza tekstu to chociażby analiza czasopism, analiza wypowiedzi nagranych w telewizji, a analiza wywiadów czy badania przeprowadzane w terenie to są badania z udziałem osób żywych. I tu mamy trudność. Ktoś, kto będzie robił badania z punktu widzenia medioznawstwa, zbada sobie z prasy chociażby wypowiedzi osoby X. Nie będzie musiał jej pytać o zgodę. Ktoś, kto będzie robił badania w tradycji badań wywiadowych, zawsze będzie najpierw poprosił o zgodę komisji etycznej, a potem z tą osobą, z którą przeprowadza wywiad, też będzie musiał to przeprocesować. A w badaniach wirtualnych w szczególności problem ten się jeszcze bardziej komplikuje. Jeżeli ktoś na przykład publikuje jakąś wypowiedź w mediach społecznościowych to, czy to jest wypowiedź publiczna, czy nie, to jest nam trudno powiedzieć, bo zakres tego może się zmieniać w czasie. Co więcej, nawet w sytuacji serwisów takich jak Twitter, które z definicji są nastawione na wypowiedzi publiczne, musimy sobie zadać pytanie, czy ta osoba ma świadomość, że kieruje swoje wypowiedzi do nieograniczonego kręgu odbiorców i odbiorczyń. Mamy wiele przykładów sytuacji, kiedy ktoś pisał z dostępem publicznym, ale nie miał zupełnie pojęcia, że to może bardzo szybko wyskalować, bo większość ludzi nie ma doświadczenia, kontaktu z mediami publicznymi – nie są osobami publicznymi. W związku z czym, nie mają tego rodzaju ani doświadczeń, ani praktyki, ani rozumienia tego, jakie może to przynieść konsekwencje. A koniec końców przecież w etyce badawczej naczelną zasadą jest to, że mamy nie szkodzić osobom badanym. To, co tutaj jest bardzo istotne, pomijając nawet niuanse technologiczne, techniczne, metodyczne, to meritum tego zalecenia się nie zmienia. Jeżeli chcemy daną osobę opisać w badaniach, to musimy brać pod uwagę możliwe konsekwencje. I oczywiście te możliwe konsekwencje, nawet jeśli są negatywne, czasami są usprawiedliwione, usprawiedliwione chociażby doniosłością badań czy możliwymi korzyściami społecznymi, czy także tym, że dana osoba jest osobą publiczną, od której możemy wymagać więcej. Jej wypowiedzi są cytowane w interesie społecznym. Ale bardzo często będziemy mieli do czynienia z sytuacjami, kiedy mamy do czynienia ze zwykłymi ludźmi, których na przykład cytując narażamy. Tu mamy jeszcze kolejny problem. Problem polegający na tym, że obecnie cytując kogoś z mediów społecznościowych, ale nie z publicznego forum czy publicznej grupy, nie mamy możliwości znalezienia danej wypowiedzi, ale nie wiemy, czy taka technologia nie pojawi się w przyszłości. A wiemy, że tego rodzaju technologie bardzo szybko się pojawiają i mamy wszelkie podstawy sądzić, że kiedyś to będzie możliwe. Wówczas ta wypowiedź, która obecnie jest trudna do identyfikacji i obecnie możemy powiedzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że dana osoba jest anonimowa, to w przyszłości już nie będzie i też trzeba brać to pod uwagę: przyszłe skutki mogą być radykalnie inne niż te, na które pozwala obecna technologia. Tego typu problemów na razie nie mamy w badaniach tradycyjnych. Dalej, kiedy analizujemy chociażby wypowiedzi danych kont, musimy pamiętać, że niekoniecznie to są wypowiedzi różnych ludzi. To działa w dwie strony. Po pierwsze, dane konto może być operowane przez więcej niż jedną osobę. To jest częsta sytuacja, chociażby w przypadku kont służbowych, korporacyjnych i wtedy przypisywanie danemu kontu, nawet jak ma pozornie imię i nazwisko, cech osoby ludzkiej troszkę się mija z celem. To nam zanieczyszcza dane, ale może być i w drugą stronę. Mamy sytuację tak zwanego "sockpuppeting'u". Na Wikipedii to jest dosyć częsta sytuacja, kiedy widzimy jakąś burzliwą dyskusję, kilkanaście osób wydawałoby się wyraża jakieś zdanie. Tymczasem tak nie jest, to jest jedna osoba, która operuje parunastoma kontami po to na przykład, żeby zbudować fałszywe przekonanie o jakimś powszechnym poparciu dla danego przekonania, danej opinii. I z tego też musimy sobie zdawać sprawę, że w badaniach, jeśli one są wirtualne, nie cyfrowe to badamy konta, badamy awatary, a nie badamy ludzi. Powiedziałem, że na początek to są takie podstawowe różnice, chociaż jest ich oczywiście więcej. Właśnie w „Socjologii Internetu” opisuję dość szczegółowo te problemy i myślę, że pomimo, iż w książce poświęciłem temu sporo miejsca, to nadal nie wyczerpałem tematu. Jest tam sporo rzeczy, które warto sobie przepracować, doczytać, przemyśleć.

 

AP: Wrócę na moment jeszcze do kwestii „publiczny/prywatny” charakter wypowiedzi. To jest częsty problem badaczy, którzy zajmują się przede wszystkim Instagramem, gdzie wiele kont ma charakter publiczny, jeśli chodzi o techniczne ustawienia konta. Natomiast jeśli spojrzymy na naturę wypowiedzi bądź też zdjęć, to one bardzo często mają charakter nie tyle prywatny, co nawet powiedziałabym intymny. I co w takiej sytuacji? Czy spotkał się Pan może z podobnymi sytuacjami badawczymi? Jak z tego wybrnąć? Zdarza się bowiem tak, że decydujemy się na proszenie o zgodę, ale to znacznie ogranicza dobór próby i nagle może z trzystu, czterystu postów do zbadania okazuje się, że zostaje nam setka, bo pozostałe osoby nie wyraziły zgody bądź nawet nie przeczytały naszej wiadomości.

 

DJ: Tak. I tutaj dodam od razu, że samo wyrażenie zgody nie zawsze powinno wystarczać. Miałem takie przypadki. Na przykład widzę wypowiedzi osoby, która ewidentnie jest osobą nastoletnią, która pisze strasznie grafomańskie wiersze, ale jednocześnie jest bardzo łakna czy łakny sławy i docenienia. Pisze to wszystko publicznie, chce bardzo zostać zauważony czy zauważona. Ta osoba za parę lat być może będzie się tej wypowiedzi wstydziła. To, że udzieli nam obecnie zgody, nie zwalnia nas z obowiązku myślenia troszeczkę za osobę badaną. Nie dotyczy to oczywiście tylko młodocianych, ale także i osób dorosłych. Przecież nie mamy żadnych sposobów, żeby sprawdzić, czy osoba jest faktycznie w pełni poczytalna, czy nie ma pewnych ograniczeń kognitywnych. Musimy także brać ostro pod uwagę, czy wydobywając na światło dzienne wypowiedzi, nawet za zgodą, tej osobie nie zaszkodzimy. W przypadku Instagrama to także jest bardzo poważny problem, bo tam mamy do czynienia z wizerunkiem i jak słusznie Pani zauważyła, także z bardzo intymnymi wypowiedziami i przekazem. Zgoda nie zawsze wystarczy. Natomiast co do tego, co zrobić, kiedy nie mamy nawet jak o tę zgodę spytać lub kiedy mamy do czynienia z sytuacją, kiedy ktoś nam nie odpisuje, nie odpowiada, to jestem wielkim zwolennikiem tego, żeby w przypadku takich materiałów z Instagrama, nie cytować ich jednak dosłownie, czyli nie wykorzystywać pełnej formy graficznej prezentacji, tylko pewną formą opisową. Zgeneralizować, zagregować to. Nawet w etnografii to nie jest w żaden sposób zakazane, ponieważ mamy pewne zaufanie do osoby, która przeprowadza proces badawczy. Proces etnograficzny dzieje się w głowie. Zapis etnografii, czyli to, co powstało jako konkretny tekst, artykuł czy książka, to jest już jedynie wynik tego procesu. W związku z czym, owszem, mamy pewną taką naturalną predylekcję do tego, żeby wyszukiwać smaczki etnograficzne. Lubimy cytaty, to jest fajne, to daje poczucie zanurzenia w terenie. Ale nie łudźmy się, to nie jest naprawdę zanurzenie w terenie. To jest tylko pewne złudzenie, pewna iluzja, którą tworzy autor czy autorka. W związku z czym, jeżeli w badaniu mówimy o rzeczach, które są intymne, są raczej wrażliwe, nie ma absolutnie żadnych przeszkód, żebyśmy nie dokonali tej generalizacji, która jednak znacząco zwiększa bezpieczeństwo opisywanych osób. Wreszcie, jeżeli mamy do czynienia z kontami na Instagramie i szczególnie nam zależy na tym, żeby jakiegoś cytatu użyć, to zdecydowanie zachęcałbym jednak do uzyskania zgody i przemyślenia, czy ta zgoda jest udzielona świadomie i przez osobę dorosłą. Koniec końców, jeżeli ktoś nam nie odpisuje, to jest może jakiś sygnał. Może nie zauważyła ta osoba, ale może nie ma ochoty. Nie powinniśmy tego lekceważyć. Pamiętajmy, jeśli wysłaliśmy sto pytań o zgodę, to znaczy, że wiedzieliśmy w którymś momencie, że ta zgoda jest potrzebna. Nie możemy później szukać usprawiedliwienia w tym, że nie dostaliśmy odpowiedzi, bo może ktoś nie zauważył. Owszem, może nie zauważył, ale występowaliśmy o zgodę nie bez powodu.

 

AP: Pamiętam jedno ze swoich pierwszych badań netnograficznych, kiedy podjęłam się zadania przeprowadzenia wywiadu za pośrednictwem Messengera na Facebooku. To były czasy, kiedy jeszcze każda wiadomość z Messengera od osoby, która nie pozostaje w sieci znajomych, trafia do folderu "Inne", którego nikt właściwie nie sprawdzał. W związku z tym, na sześćdziesiąt wysłanych odpowiedzi – przy większej ilości Facebook blokował mi konto – uzyskałam chyba pięć odpowiedzi pozytywnych, co oczywiście nie jest żadną próbą reprezentatywną. Pojawił się również inny problem. Nie byłam w stanie zweryfikować tożsamości osób, z którymi rozmawiam. Stąd też uznałam, że ta metoda jest po prostu nieefektywna w stosunku do zakładanego przeze mnie problemu badawczego. I to była pierwsza nauczka dla mnie. I ostudzeniu mojego entuzjazmu, że: "Oto mamy media społecznościowe i teraz badania staną się znacznie prostsze". Otóż nie. I zastanawiam się, czy mógłby Pan opowiedzieć o jakimś swoim doświadczeniu badawczym, które wniosło coś do Pana praktyki jako badacza? Doświadczeniu związanym właśnie z mediami społecznościowymi.

 

DJ: Sama kwestia akcesu bardzo się zmieniła. I to, że Facebook chociażby był medium dosyć otwartym przez długo, a obecnie jest raczej medium dosyć zamkniętym, to jest dla mnie bardzo symptomatyczne. To wynika z edukacji i z tego, że ludzie są uświadomieni, że publiczne grupy już nie nadają się do dyskusji o wszystkim. Ale też z pewnych szerszych zmian i chociażby z tego, że mamy do czynienia z dużą polaryzacją. W chwili obecnej, jeśli ja analizuję dane dotyczące dezinformacji medycznej czy politycznej, to szukanie na publicznych grupach troszeczkę się mija z celem. Przesadzam może, że mija się z celem, ale jest to wierzchołek góry lodowej. To są z reguły albo zamknięte grupy, albo grupy na Telegramie, albo grupy na WhatsAppie. I tu już jest dużo trudniej o dostęp. Te złote czasy, kiedy można było kogoś zagadnąć na Messengerze, to już nie to samo. Akurat w takim przypadku, kiedy badamy jakąś społeczność, zawsze można zagadnąć tę osobę na wall'u, zawsze można w dyskusji poprosić o rozmowę na privie, więc to jeszcze nie jest koniec świata. Ale kiedy mam do czynienia z grupą już kontrowersyjną, w której ludzie są raczej nastawieni antynaukowo i co więcej, w której wejście do grupy wymaga akceptacji, że jesteśmy kulturowo z nimi zgodni, to już niestety się robi bardzo poważna sprawa i jest tam dużo ciężej. Swoją drogą, Pani mówi o badaniach netnograficznych. Ja akurat z Robertem Kozinetsem się kiedyś poprztykałem, bo obraził się strasznie na to, że w książce napisałem, że badania netnograficzne to nie są badania w pełni etnograficzne. Strasznie się wściekał, ale między nami mówiąc, to jak spojrzymy na to, do czego się netnografii używa, to nam wychodzi, że ona jest narzędziem marketingowym. Można projekt netnograficzny zrobić w tydzień, dwa i może nie uwzględniać dogłębnego rozumienia logiki kultury badanej czy nawet wywiadów. W związku z czym, używam ostrożnie tego terminu. Etnografia jest jednak dosyć specyficzną techniką, która się mocno różni od etnografii cyfrowej, także od etnografii wirtualnej. Zachęcam do myślenia o etnografii cyfrowej jako o fajnej, dobrej metodzie, na pewno nawet dłuższej niż netnografia, ale jednak dającej taki typowo etnograficzny wgląd. Netnografia to brzmi fajnie jako neologizm i dlatego ten termin się ładnie przyjął. W mojej pierwszej książce o Wikipedii sam używałem terminu netnografia, ale obecnie się raczej skłaniam do tego, żeby rozróżniać netnografię od etnografii cyfrowej.

 

AP: Cieszę się, że Pan czyni to rozróżnienie, bo faktycznie w literaturze zagranicznej zauważyłam, że bardzo często wymiennie stosuje się te określenia. Nawet spotkałam się z tym, że netnografia jest utożsamiana z antropologią cyfrową, z etnografią cyfrową, z cyberetnografią. Pojawia się tu mnóstwo różnych przedrostków, a tak naprawdę wciąż nie ma dokładnej definicji i rozróżnienia, czym jest konkretna metoda i przede wszystkim, jaka metodologia za nią stoi. Cieszę się, że tutaj to padło, bo faktycznie etnografia cyfrowa pozwala nam na dłuższe zagłębienie się w jakąś społeczność. Też nie wyobrażam sobie prowadzenia badań, chociażby na Facebooku w grupie, które trwałyby tydzień czy dwa, bo czego dowiemy się o społeczności przez tak krótki czas? Chciałabym wrócić do społeczności internetowych. Faktycznie, teraz świadomość naszej obecności w mediach społecznościowych i niebezpieczeństw z z nią związanych rośnie. W związku z tym grupy stają się coraz bardziej hermetyczne. Jak w takim razie budować zaufanie? Jak wkraczać do społeczności, która jest dość hermetyczna? Jak ten proces powinien wyglądać od samego początku?

 

DJ: Myślę, że tutaj szczęśliwie różnice nie są radykalnie duże względem tradycyjnej pracy w terenie, bo pozyskanie zaufania społeczności nie jest problem nowym. I w etnografii, i w antropologii jest dosyć dobrze ten problem opisany. Myślę, że tutaj kluczowa różnica jest taka, że mamy często iluzję, że możemy coś zanalizować nie poświęciwszy dużego czasu na wejście w społeczność. I to jest iluzja, bo mamy dostęp do tekstu, ale nie mamy równoczesności wydarzeń, więc nie rozumiemy kontekstu tego, jak się dzieją. Co więcej, nie mamy linearności – nie widzimy, co następowało po czym, w przypadku niektórych przynajmniej społeczności, na przykład na Wikipedii dyskusje niekoniecznie będą linearne. A wreszcie łudzimy się, że rozumiemy, co się dzieje. Opiszę to na przykładzie. Na Wikipedii bardzo dużo wypowiedzi sprawia wrażenie bardzo dużego konfliktu. Osoby, które są doświadczone w tej kulturze zdają sobie sprawę z tego, że to jest po prostu normalna temperatura. Tak jest. To wynika częściowo z niskiej wrażliwości na hierarchie, z drugiej z pewnego etosu tego, że jeżeli uważam, że nie masz racji, to mam to powiedzieć: to jest moim obowiązkiem, wręcz etycznym, żeby wykazywać błędy, bo jeśli milczę to znaczy, że się zgadzam. A osoby postronne mają poczucie, że: "Ojej, straszny konflikt, coś się strasznego dzieje". Tymczasem nie, ludzie wcale się o takie dyskusje, na niskim poziomie agresji, nie obrażają. I żeby to zrozumieć, to trzeba się w tę kulturę wdrożyć. W związku z czym, problem akcesu warto rozpatrywać tak, jak w antropologii, tradycyjnie. Świetna zresztą jest książka pt. „Giving Access”, która właśnie tego dotyczy. Nie powiedziałbym, że jest to problem specyficzny. Wracając natomiast do poprzedniego pytania, dodam jeszcze, że te dyskusje terminologiczne, które swoją drogą też staram się w „Socjologii Internetu” zaadresować, podchodząc do tego agnostycznie, czyli analizując, które terminy są popularne i w jakich okresach. Myślę, że wartościowe rozróżnienie, dla mnie, jest między wirtualną etnografią a cyfrową etnografią. I ta wirtualna to byłoby właśnie analizowanie wyłącznie społeczności poprzez obserwację, czy mediów społecznościowych, czy społeczności online. A etnografia cyfrowa uwzględniałaby wywiady na żywo z tymi osobami podczas zlotów czy nawet umówionych rozmów na Messengerze. Skądinąd, wspomniała Pani problem z wywiadami przeprowadzanymi na Messengerze. To jest jedna z rzeczy, do których raczej staram się zniechęcać. Wydawało mi się kiedyś, że to wspaniała rzecz. Nie trzeba transkrybować, jej! Kiedyś jeszcze nie było tak dobrych narzędzi AI, które by dokonywały transkrypcji. Wtedy to brzmiało jak marzenie etnografa, że nie będę musiał nic spisywać. Okazało się, że te wypowiedzi były zdawkowe, krótkie, dużo uboższe. I myślę, że musimy sobie powiedzieć, że jest to degradacja jakości materiału. Czat wydaje mi się być najniżej. Troszkę wyżej pewnie będzie wywiad przez email, bo w emailu jest wbrew pozorom dłuższy namysł. Ludzie w ogóle starają się wypowiedzieć troszkę dłużej. Troszkę wyżej będą wypowiedzi za pośrednictwem wyłącznie głosu. Jeszcze wyżej wypowiedzi takie, jak mamy teraz, czyli zapośredniczone przez technologię, ale z wizualnym kontaktem. Ale one również niestety mają wady. Istotną wadą, zwłaszcza dla osoby, która nie ma dużego zaangażowania w nasz projekt – takiego jak my – jest to, że ta osoba może przeskakiwać między okienkami, nie poświęcić się nam całkowicie, zwyczajnie nie włożyć stu procent swojej uwagi i koncentracji w udzielanie wywiadu, co powoduje bardzo duże zubożenie wypowiedzi. Jak robimy wywiad na żywo w pokoju, to ze względu na ogólne normy społeczne i po prostu kulturę, którą wszyscy mamy zinternalizowaną, przełączanie się między okienkami czy patrzenie na telefon byłoby zdecydowanie gorzej widziane i w związku z czym, bardzo rzadko się to spotyka w świecie rzeczywistym. Dlatego bardzo zachęcam do łączenia badań cyfrowych: przeprowadzenia badań cyfrowych, terenowych, ale właśnie z elementami wywiadów z ludźmi, jeśli ku temu mamy możliwość.

 

AP: Tak, to jest chyba jedno z najbardziej korzystnych połączeń, które też od pewnego czasu staram się praktykować. Chociażby z tego względu, że pomimo dużej znajomości cybermowy zauważyłam, że wkraczając w jakiś nowy teren są pewnego rodzaju znaki bądź też sposoby używania popularnych znaków, które dla mnie nie do końca są zrozumiałe. Oczywiście mogę domyślać się ich znaczenia z kontekstu. Im dłużej jestem w danej społeczności, tym ta wiedza rośnie, ale myślę, że uzupełnienie o wywiad daje poczucie pewności prawidłowej interpretacji danych, które analizuję najpierw w postaci tekstu. Kontakt z człowiekiem daje tutaj nowe konteksty.

 

DJ: Zdecydowanie tak. To też pokazuje ogromną ludzką kreatywność. To, że zdolność do neologizmów z użyciem znaczników technologicznych jest bardzo duża. Emotikony chociażby są ogromnym nośnikiem przekazu. Czytałem takie badania i nie chcę skłamać dokładnie, jak to brzmiało, ale pamiętam, że bakłażan jako symbol faliczny bardzo dużą międzynarodową karierę zrobił. Na Tinderze to też sygnalizacja tego, czy ktoś życzy sobie lub ma otwartość na chemsex. To jest coś, co zostało zrytualizowane i znormalizowane w postaci znaczników. I tego typu zachowania semiotyczne są bardzo powszechne w każdej społeczności. W związku z czym, dobre zrozumienie języka, którym się posługują uczestnicy i uczestniczki danej kultury jest bardzo ważne. Tu słusznie Pani zauważyła, że bardzo dobrym punktem wyjścia jest, jak w każdych badaniach etnograficznych, znalezienie sobie kogoś, kto posłuży za przewodnika czy przewodniczkę. Potem zanurzenie się w terenie, potem zrobienie wywiadów, ale oczywiście zaczęcie od kogoś, kto nam może pomóc. I tutaj chętnie bym nawiązał do tego, co staram się ostatnio propagować, czyli do badań z zakresu Big Data, czyli łączenia badań z zakresu etnografii z badaniami z zakresu Data Science. Jeżeli użyjemy Data Science na starcie, to nam to zawęzi pole tematów, które daje nam szybkie wejście, szybkie zrozumienie, o co warto pytać. Sama Data Science zwykle nie daje nam głębokich odpowiedzi. Ale jak mamy duży data set, to na podstawie pewnych kryteriów jesteśmy z niego w stanie wyselekcjonować określone wypowiedzi i skupić się na nich, nawet w tych pierwszych rozmowach z przewodnikiem czy przewodniczką – to nam naprawdę może ułatwić życie. I chociażby, jak bierzemy data set z Twittera – kilkaset tysięcy tweedów, czyli nieduży, ale jednak znaczący. Wyodrębnimy z niego te, które były najpopularniejsze i przeczytamy górne sto. Zrobimy ich analizę już dogłębną, jakościową, analizę treści. To da nam „superfajne” wejście w temat. Zajmie nam naprawdę niewiele czasu, bo analiza stu tweetów zajmie poniżej dwóch dni pracy z interpretacją, a jednocześnie będzie się opierała na analizie date'a science'owej – uproszczonej oczywiście. Nie jest to żadna zaawansowana analiza, ale koniec końców jednak jest to łączenie dużych badań ilościowych z badaniami dosyć głęboko jakościowymi.

 

AP: W literaturze zagranicznej postulat łączenia metod czy też metodologii mieszanej coraz częściej się pojawia. Myślę, że to dobry kierunek, bo faktycznie zyskujemy wtedy interdyscyplinarną perspektywę badanego fenomenu. Ostatnie moje pytanie dotyczy przyszłości. Platformy nam się bardzo szybko rozwijają. Pojawiają się coraz nowsze aplikacje, na przykład BeReal jest nową aplikacją, która chce przełamać trendy dotyczące idealizacji wizerunku w mediach społecznościowych. Coraz więcej fenomenów się pojawia chociażby na Tiktoku, gdzie naprawdę jest ich miliony i trzeba być uważnym obserwatorem. Nie da się chyba wszystkiego zaobserwować, ale przynajmniej jakiś wycinek. Chciałabym się zapytać o to, co Pana zdaniem będzie największym wyzwaniem badaczy online w przyszłości? Co przed nami? Czego mamy się obawiać? Albo raczej, w jakich dziedzinach szkolić, żeby móc dobrze prowadzić badania?

 

DJ: No ja tu widzę dwa bardzo duże wyzwania wynikające z technologii. Po pierwsze, za dwa, trzy lata będziemy mieli wielki lament wśród badaczy i badaczek sieci wynikający z tego, że już nie będziemy mieli żadnych metod sprawdzenia, czy badamy ludzi, czy boty. O ile te pierwsze dziesięć lat, czy nawet trochę więcej, to był okres rozkwitu, to jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa byliśmy w stanie rozpoznać boty. Ale ostatni element układanki, czyli generatywna AI jest już wystarczająco dobra. I czat GPT naprawdę pokazał, że tworzenie wypowiedzi, które brzmią jak ludzkie w czasie rzeczywistym jest tanie. Bardzo tanie. Każdego stać na kupienie takiej usługi. W związku z czym, prawdopodobnie czeka nas wielki kryzys badań cyfrowych, w którym będzie nam trudno tak naprawdę sensownie coś powiedzieć, dopóki nie wypracujemy jakiegoś modus operandi. A kolejne wielkie wyzwanie, to będzie wyzwanie rzeczywistości AR i VR. Rozmawianie z człowiekiem, który jest zanurzony w AR będzie trudne. Prowadzenie badań etnograficznych z kimś, kto w osiemdziesięciu procentach swojego zaangażowania tak naprawdę jest myślami gdzie indziej, chociaż wydaje się być z nami tutaj, na miejscu, spowoduje dokładnie to, o czym mówiliśmy, że ktoś, kto ma przed oczami ekran jest trudniejszy do badań niż ktoś, z kim prowadzimy wywiad na żywo. Teraz ten wywiad na żywo będzie de facto zawsze zanurzeniem w ekranie. I to jest także moja obawa, że będzie nam trudno doprowadzić do sytuacji, kiedy ta osoba daje nam sto procent uwagi. Będziemy mieli, na szczęście, przetarte ścieżki przez liczne badania chociażby Second Life i te badania dużo rzeczy nam ciekawych pokazały. Myślę, że pojawi się ogromnie ciekawe pole tego, w jaki sposób ludzie chcą się reprezentować w tych światach wirtualnych. To niekoniecznie będą w końcu ludzkie reprezentacje. To też już wiemy z Second Life. Ale największe wyzwania i trudności widziałbym właśnie w AR i w botach.

 

AP: More than human ethnography, czyli badania, w których uwzględniamy boty i innych aktorów nieludzkich to jest coś, co mnie też ogromnie ciekawi. Tym bardziej, że coraz więcej jest wirtualnych influencerów, którzy dla firm są bardziej opłacalni, bo generują wyższe zasięgi. Kiedyś na jednym z portali internetowych padło pytanie: Dlaczego wirtualny influencer ma wyższe zasięgi, niż człowiek? Pomyślałam sobie: "To jest dość prosta odpowiedź: bo pisze to, co ludzie chcą czytać i odpowiada tak, jak ludzie tego oczekują, bo bazuje właśnie na sztucznej inteligencji". I faktycznie pełna zgoda z tym, że coraz trudniej jest rozróżnić bota od realnego użytkownika. Kiedy Facebook powstawał to fake konto było od razu widoczne, a teraz fake konta są naprawdę bardzo wyspecjalizowane, więc duże wyzwania przed nami. Zastanawiam się, czy poza naukowym śledzeniem tych trendów, badacz online powinien jeszcze na coś zwrócić szczególną uwagę? Może praktyka jest takim dobrym rozwiązaniem?

 

DJ: Praktyka jest dobrym rozwiązaniem, jak się chce mieć, co do garnka włożyć, to na pewno. Nie wiem, czy można udzielić uniwersalnych porad, co do tego, co należałoby robić, kiedy się zajmujemy badaniami. Bo to jest zawsze trade off. Aktywizm społeczny w ruchu Wikimedia dał mi bardzo dużo wiedzy, rozumienia kontekstu, ale także nieoczywistych rzeczy, jak rozumienia licencji. Ale z kolei tworzenie startupu, którym też się zajmowałem, dało mi zupełnie inny wgląd w inną kulturę. To jest jak w każdym procesie jakościowym. Dogłębne zanurzenie się w jakiś proces bardzo nam poprawia rozumienie tego, co się dzieje. Umożliwia język danych kultur, który jednak jest specyficzny. Język startupowców jest zupełnie inny, niż język korpo chociażby. Ale to jest coś za coś. Nie mam rad uniwersalnych.

 

AP: I chyba, póki co, takich nie znajdziemy, bo w końcu zajmujemy się badaniami online, nauką, a tutaj ciężko o rady uniwersalne. Bardzo dziękuję za tę rozmowę i za poświęcony czas. Moim i Waszym gościem był prof. Dariusz Jemielniak. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do usłyszenia w przyszłości. Dziękuję serdecznie.

 

DJ: Dziękuję bardzo.